Ciągle gdzieś tam jesteś – w zakamarkach mojego umysłu.
Tyle wspomnień, a wszystkie zmieszane.
Błąkasz się gdzieś na skraju moich pragnień i cmentarzyska dawnych nadziei.
Czemu nie odejdziesz? Stoisz sobie cicho w kącie i przyglądasz się mi uważnie. To twoje spojrzenie, jakby nieustannie pełne dezaprobaty, milczące, nieprzerwane i uważne...
Dlaczego? Dlaczego ciągle się pojawiasz, choć tak naprawdę nie ma ciebie? Pozwól mi odpocząć, niech to wyzwolenie będzie całkowite.
Czemu nadal błąkasz się po moich snach, przemykasz niczym cień, niemal zawsze niezauważony, a jednak krzywdzisz mnie swoją obecnością? Owa obecność jest wyczuwalna niczym puls, jest jak bijące szybko serce, nie dostrzegamy tego, że cały czas pracuje, ale czasem, w niektórych momentach, gdy przysłuchujemy się jego wzmożonej pracy – myśl o niej nie daje nam spokoju; ta obecność jest jak nazbyt ciasne, szorstkie więzy, męczy mnie. Nie dajesz mi oddychać. Zawsze, kiedy spotkamy się gdzieś na skraju sennych marzeń – słabnę, wysysasz ze mnie moc. Potrzebuję pomocy innych, moje oczy się zamykają, a mięśnie są wyzute z energii, jakby moje ciało, niczym gąbkę, ktoś wykręcił ze wszelkiej siły i ochoty do życia. Chodzę wówczas na wpół martwa, a myśl o tobie nie daje mi spokoju.
Pozwól mi się wyzwolić, odjedź.