Syndrom sztokholmski
Wiem, że gdzieś tam jesteś, słodki kłamco. Ktoś cicho szepcze mi do ucha, że nie wrócisz. Nigdy Cię już nie zobaczę. I wiem, że nie ma żadnego wyzwolenia. Zawsze będę więźniem własnej świadomości.
Może próbuję się wydostać, ale bezskutecznie, a może to tylko iluzja. Iluzja klatki, iluzja ratunku, iluzja uwięzienia, iluzja kuszenia? Kto ma dość sił, by iluzję sobie uświadomić i ją przerwać?
Jestem taka słaba. Więżą mnie własne namiętności. Jakie to ciasne i szorstkie więzy...
Kim jesteś, mój oprawco? Jakiej kary żądasz za moje grzechy? Za które?
Tyle pytań.
Ale jestem pewna, mój drogi, że gdybyśmy się spotkali, nic bym nie powiedziała.
Nie byłabym do tego zdolna.
I jestem pewna, że jesteś piękny, zawsze tak sobie Ciebie wyobrażam. Nie mam wpływu na własne wyobrażenia.
Dlaczego mnie więzisz? Czego pragniesz od mojej świadomości? Czy chcesz powstrzymać ten strumień pytań, który płynie – wzburzony i nieprzerwany – przez mój umysł? Czy potrafisz?
Mój drogi, wybacz, czymkolwiek zawiniłam.
Kim jesteś, czego pragniesz, co zamierzasz?
Może kiedyś mi odpowiesz.
Jak tu cicho. Nikt nie przerywa niekończącego się lamentu.
Nie ma wyzwolenia.
Nieprzerwane strumienie bólu.
Nie ma łez.
Cierpię. Całym swym jestestwem czuję wszechogarniający ból. Nie ma on źródła w moim ciele. Wiem, że nie zniknie, gdy się zabiję. Jest potężniejszy niż śmierć.
To cierpi moja dusza.
To ból, którego nie można ugasić; to nie ręka, którą można odciąć.
To nie jest ludzki ból. Ludzie nie powinni się TAK czuć.
Kim ty jesteś, szatanem? Wampirem żerującym na moim cierpieniu? Nasycisz się widokiem mojego bólu?
Jeśli tak właśnie wygląda piekło, to wolałabym nigdy nie istnieć.
Czy możesz sobie wyobrazić? To taki stan, w którym nie istniejesz ani Ty, ani Twoja świadomość, ani nawet świadomość Twojego nieistnienia.
Cicha, utopijna wizja.
Ból się uspokaja. Uśmiecham się, udaję, że wszystko jest w porządku.
Niech minie, błagam, niech minie.
I mija, mój drogi oprawco, mija.
Kim jesteś? Jak się nazywasz? Może kiedyś mnie odwiedzisz? Bo istniejesz, prawda? Taki ból nie może rodzić się bez przyczyny. Jestem gotowa uwierzyć w bezprzyczynowość tego obrzydzenia, jakie czasem się we mnie pojawia, w to, że kryje się za nim moja własna, niespokojna świadomość. Ale to? Wiem, że gdzieś tam jesteś. Żadna dusza, a już na pewno nie moja, nie jest takim masochistą. To cierpienie nie miało źródła we mnie. Musisz mi powiedzieć, wyznać kim jesteś, że jesteś.
Chociaż tyle.
Proszę, kocham Cię